Gdy tylko dolecielismy do Dortmundu, znalexlismy wygodne lawki i postanowilismy z nich nie wstawac.
Spalismy sobie spokojnie i dlugo kiedy nagle w tym swietnym stanie zastala nas godzina 16, co spowodowalo ze musielismy spakowac sie i przejsc 200m na przystane autobusowy. bylismy tak zmeczenie ze padlismy od razu okupuac wszystkie wolne lawki i nie zwazajac na niemieckich staruszkow.
w koncu jednak przyjechal autobus, ktory zabral nas na dworzec w dortmundzie.
tam dopiero Mateusz wzial do reki bilet i oswiecil mikolaja ze jest to bilet z przesiadka w kolonii. Jednak Mikolaj nie uwierzyl i poszlismy specjalnie do nformacji gdzie wzielismy numerem czekalsmy w niekonczacej sie kolejce poukladanych i usmiechnietych niemcow, az taki sam usmiechniety i wprasowany niemiec oznajmil nam, ze faktycznie jest to bilet z przsiadka.
W takim razie zamontowlismy sie w supernowoczesnym pociagu relacji dortmund-kolonia i udawalismy ze nie ruszaja nas super proste tory ani super szybkajazda, ani super uprzejmy pan od biletow. Tam oto po raz pierwszy dostalismy tajemniczego smsa od oli pt"o ktorej bedziecie we frankfurcie to moze znajde jakies lozko".
P godzinie osiagnelismy Kolonie i przesiedlismy sie z jedneg pociagu na drugi. dopiero jak ruszylismy okazalo sie ze caly dworzec znajeduje sie w cieniu przeogromnej i pieknej katedry, ktora dominuje nad miastm jak aniol stroz, widzacy wsztyko ze swoich wysoich wiez.
Wtedy ostatecznie odprezylismy sie i poszlismy spac. Obudzilem sie na 10 minut przed przytankiem Frankfurt flughafen i okazalo sie ze dostalismy eszcze jednego smsa od Oli:
"spimy u mojej mamy chrzestnej, spotkajmy sie w meeting poinci na terminalu 1"
Nie spotkalismy sie tam. Z pociagu wpadlismy prosto w labiryn jedneg najwieszych lotnisk europy i kluczylismy szukajac drogi. Gdy stanelismy przed ogromna tablica odlotow zwatpilismy w powodzenie, usiedlismy i rozpakalismy sie. Acha! no i wczesniej wyslalismy wiadomosc ze jestesmy tam gdzie bylismy :)
Na szczescie zaradna Ola nas znalazla i udalsmy sie na stacje metra gdzie w 4 osoby nie umielismy kupic biletu. Dwoch niemcow ktorych poprosilismy o pomoc tez nie umialo. dopiero trzeci umial.
Tak to wlasnie udalismy sie na obrzeza Frankfurtu i na stacji metra odebrala nas Obrotna Jola, jak nazwalismy mame chrzestna Oli:)
Ma gadane kobieta. Do tego jest uosobieniem niemieckiej goscinnosci. Nic nie moglismy sami zrobic. dala nam jesc, udzielila recznikow, lazienki i lozek. Przy tym, ze bylismy nastawieni na spartanskie warunki nocy na lotnisk we frankfurcie to bylismy wniebowzieci. spalo sie niesamowicie dobrze a Obrotna Jola jest git :)