Z Barrichary do Guane wyruszamy dzikim szlakiem szukać indiańskiego złota:) No prawie... Szlak faktycznie indiański i ba! nawet królewski (camina real), ale znajdujemy tylko skamieliny w przydomowym sklepie (do weryfikacji przez znajomych geologów:)
W dwóch małych miasteczkach trafiamy za to na długo oczekiwane przysmaki: hormiga culonas, czyli prażone mrówy (bo mrówkami tego nazwać nie można), chcichę - tradycyjnie wyrabiany przez Indian z przeżutego i wyplutego manioku alkohol (my dostaliśmy wersję kukurydzianą) i kokosowe lizaki. Jednak dla mnie bezkonkurencjyne pozostaną koktajle ze świeżo wyciskanych owoców. Przy marakui i melonie mrówy mogą się schować. Za to papai mówimy stanowcze NIE! Nieprawdaż Mikołaju?;)
Dzień zwieńczony wywiadem do lokalnej telewizji, w którym opiewamy piękno Kolumbii. Na ekipę telewizyjną wpadamy raz jeszcze w Curiti i to niespodziewane spotkanie staje się niezwykłą inspiracją... Ale gdzie tu smaki Kolumbii? Myślę, że o tym jak Krzyżan i Rusek zasmakowali w porządnych dawkach adrenaliny opowiedzą już sami:)
Ola